Na temat autoplagiatu krąży tyle niedopowiedzeń, co tych związanych z plagiatem. Zawsze mnie dziwi, że doświadczeni naukowcy naprawdę są przekonani, że „istnieje w prawie” wyznacznik ilościowy mówiący, kiedy „to coś” jest już plagiatem raz to jest 30%, raz 5 stron, raz trzy akapity – w zależności od tego, w co, kto wierzy. Tak samo jest z autoplagiatem. No prawie tak samo, bo autoplagiat z plagiatem ma tyle wspólnego, co park z aquaparkiem – chodzi mianowicie o to, że nie można splagiatować własnego utworu plagiat bowiem jest „przywłaszczeniem” sobie czyjegoś utworu. Pisanie o tym samym, co więcej – używanie tych samych fragmentów, rozdziałów – nie musi być autoplagiatem. Pojęcie autoplagiatu w rozmowach naukowców pojawia się dosyć często: czasami w kontekście własnej pracy „Jak nie popełnić autoplagiatu?”, częściej zaś w stosunku do pracy innych „A ten znów o tym samym…”. Dlatego autoplagiat określa się „mieleniem kotleta”, czyli pisaniem na okrągło o tym samym rodzajem „mielenia kotleta”, jest „cięcie salami” – ale o tym będzie w dalszej części wpisu. Tylko że musimy być bardzo ostrożni, gdy używamy tego określania: okazuje się bowiem, że pisanie o tym samym, co więcej – używanie tych samych fragmentów, rozdziałów – nie musi być autoplagiatem. Co więcej, może być czymś normalnym a w skrajnych przypadkach pożądanym – poprawione wydania swoich prac z jasnym tego zaznaczeniem. Jakie zatem warunki musi spełniać tekst, aby można było go nazwać autoplagiatem.
za pomocą Mielenie kotleta, czyli jak smakuje autoplagiat | Warsztat badacza – Emanuel Kulczycki.