Archiwum kategorii: Starocie

Jaki ten Internet…

Najpierw dwa cytaty z eBIPu: Relacje studenci-dziekanaty (nr. 102 z 14.03.2005) oraz List do redakcji w sprawie tekstu "SKARGA NA DZIEKANAT" (nr 103 z 15.03.2005). Chyba trzeba to przeczytać i przemyśleć.

 Na gorąco kilka uwag:

  1. eBIP jest czytany! A, prawdę mówiąc, byłem (tak ze 100 numerów wcześniej) dosyć sceptyczny.
  2. Analiza wypowiedzi studentów z długiego dosyć wątku (przywołanego w pierwszym cytacie) pozwala zauważyć, że z ust studentów padają też miłe słowa pod adresem Diekanatów i pracujących tam Pań.
  3. I chyba wszyscy sobie zdają sprawę, że w trakcie studiów Panie z Dziekanatu  rzeczywiście mają więcej władzy niż Rektor.
  4. A z mojego – doktorskiego – punktu widzenia studenci potrafia być straszni (w bardzo róznym sensie). Ale ja "rozpoznaję lokomotywę tylko dwa na trzy razy".
  5. Internet to jednak specyficzne medium – trudno dosyć uzyskać bardzo wielkie audytorium, ale bardzo łatwo szeroki wybór autorów bardzo różnych wypowiedzi (piszący te słowa jest dobrym tego przykładem :-). Taka sytuacja sprzyja szybkim i nie zawsze przemyślanym oraz bardzo emocjonalnym wypowiedziom. Potęguje to poczucie anonimowosci (oraz, zapewne i to, że fora na których wypowiadają się studenci sa rzadko odwiedzane przez pracowników Uczelni).
  6. Ciagle i wszędzie istnieje problem tak zwanej grzeczności (cokolwiek to słowo oznacza). Fakt, że język codzienny bardzo się wulgaryzuje jest, oczywiście, problemem realnym (a dżentelmeni o faktach nie dyskutują). Rektor świeci co prawda przykładem próbując zaszczepić ponownie w naszym środowisku łacinę (tę klasyczną!), ale nie wszyscy dają radę i nadrabiają stosując tę kuchenną. Dotyczy to – obawiam się – obu stron barykady.
  7. Na koniec wreszczcie – jedna z moich znajomych (która kiedyś pracowała w administracji jednej z wrocławskich uczelni wyższych) podsumowała moje dywagacje na ten temat w sposób następujący: "Ile razy jakiś urzędnik potraktuje mnie niegrzecznie, tyle razy sobie mówię, że jest to kara za to jak traktowałam jednego pana, którego bardzo nie lubiłam…". Obie strony powinny sobie zdawać sprawę, że coś jest na rzeczy…

A jak sobie zaczynam przypominać swoje studenckie czasy (na Wydziale Elektroniki, tak ze 30 lat temu) to dochodzę do wniosku, że moje kontakty z Dziekanatem były mocno sporadyczne. I, właściwie, nie wspominam ich wcale – tak jakby Dziekanat nie istniał… I nie wiem czy to dobrze, czy żle.

Zabić bólem…

New Scientist opublikował właśnie doniesienia (Editorial: Pain-maximising weapon could be abused oraz Maximum pain is aim of new US weapon) o nowym rodzaju broni: służącej do wywoływania bólu. Podają już nawet jej zasięg: 2 kilometry.

Właściwie nic nowego pod słońcem: każde badania mające za podstawowy cel ulżenie człowiekowi w końcu znajdują zastosowanie militarne. Skoro już dobrze znamy mechanizmy rządzące bólem to lepiej potrafimy go leczyć ale też i wywoływać.

Pomijam szczegóły techniczne – jak selektywnie jej użyć przeciwko przeciwnikom? Jak się przed czymś takim bronić? I jak jej użyć (no, ale od czego są roboty)? W każdym razie cały czas słyszę „Medice cure te ipsum!”

Co jest najważniejsze…

Gdyby ktoś mnie obudził w nocy i zapytał co jest najważniejsze dla Politechniki Wrocławskiej odpowiedziałbym krótko: informatyzacja.

Gdybym miał szansę na rozwinięcie tej odpowiedzi, mówiłbym tak: Najważniejsza jest informatyzacja, ale nie jako cel sam w sobie, nie jako informatyzacja zarządzania Uczelnią (dziś komputery ma każdy, wszyscy używają ich do zarządzania, posiadanie komputerów jest warunkiem koniecznym osiągnięcia sukcesu, ale nie jest warunkiem dostatecznym…). Informatyzacja jako „sposób na życie”. Sieć komputerowa gdzie odzwierciedla się bogate życie, bogata aktywność całej społeczności akademickiej: studentów i ich nauczycieli czy administracji.

Portale uczelniane gdzie można znaleźć aktualne publikacje pracowników, gdzie osoba z zewnątrz może zadać fachowcowi pytanie i (być może za niewielkie pieniądze) uzyskać ekspertyzę, fachową odpowiedź czy zestaw „wycinków” z najbardziej aktualnymi informacjami z wybranej dziedziny.

Sieć jako narzędzie wymiany wszelkiej informacji między nauczycielami a studentami, miejsce nieskrępowanej wymiany idei, myśli, ocen. Miejsce gdzie będziemy przystosowywać młodych ludzi do nowej rzeczywistości, w której zanika różnica pomiędzy „światem realnym” a „światem wirtualnym”. Miejsce gdzie normalni ludzie chodzą z odsłoniętą twarzą a nicka (kominiarki) używa tylko złoczyńca…

Codziennie rano budzę się ze świadomością że (jeszcze) tak nie jest, ale do pracy idę z nadzieją, że kiedyś tak będzie 🙂

Powyższe to tak na marginesie bardzo ważnego numeru Pryzmatu, w całości poświęconemu strategii uczelni. Ogromna szkoda, że nie ma nigdzie miejsca, gdzie „szeregowi” pracownicy Politechniki mogą sobie na ten temat podyskutować…

Dobra rada dla sercowców…

Czasmi od spamu gorsze są e-maile przesyłane przez znajomych, którzy chcą się podzielić czymś śmiesznym, ładnymi obrazkami, ciekawymi sentencjami albo czymś takim.

Pomijam już fakt, że jest to bardzo często przesyłane jako wielki załacznik (obrazek, dokument Word czy prezentacja PowerPoint). Ale nie o tym rzecz…

Ostatnio jednak dostałem coś takiego co mnie zastanowiło i cały czas zastanawiam się czy zawarte tam rady są prawdziwe. W każdym razie wyglądają sensownie. Pomijam, że tekst ten zawiera nawoływanie do rozsyłania największej liczbie (nie)znajomych – zamieszczam sam tekst tu (pomijając obrazki). Przeczytajcie i oceńcie sami czy rady są słuszne.  Lepiej nie mieć okazji potestowa na sobie lub kimś bliskim 🙂

W każdym razie przeczytajcie komentarz na samym końcu.

Powiedzmy, ze jest 18.15 i wracasz do domu samochodem (oczywiście sam) po niezwykle ciężkim dniu pracy. Jesteś naprawdę zmęczony i sfrustrowany.

Jesteś naprawdę zestresowany i zdenerwowany.

Nagle odczuwasz SILNY BÓL w klatce piersiowej, który zaczyna promieniować w kierunku ramienia i w górę w kierunku szczęki. Jesteś w odległości zaledwie pieciu mil (1 mila = 1,61 km) od szpitala najbliższego miejsca Twojego zamieszkania. Niestety nie wiesz czy będziesz w stanie tam dotrzeć.

CO ROBIĆ???

Byłeś szkolony w udzielaniu pierwszej pomocy w przypadku pomocy w zawale serca , ale człowiek który prowadził szkolenie nie powiedział Wam jak postępować z samym sobą!!!

JAK PRZEŻYC ATAK SERCA KIEDY JESTEŚ SAM? Ponieważ wielu ludzi w trakcie dokonywania się zawału serca jest zdana na samych siebie, bez pomocy, osobie której serce bije nieprawidłowo i która zaczyna odczuwać omdlenie ZOSTAJE TYLKO OKOŁO 10 SEKUND ZANIM UTRACI PRZYTOMNOŚĆ!

ODPOWIEDŹ:

Nie panikuj, ale zacznij KASZLEĆ bardzo intensywnie powtarzając tą czynność Przed każdym kaszlnięciem powinien być nabrany głęboki oddech, kaszel powinien być głęboki i przedłużony w celu ewakuowania plwociny zalegającej głęboko wewnątrz klatki piersiowej. Oddech i kaszel musi być powtarzany co dwie sekundy bez przerwy aż do chwili przybycia pomocy, lub do chwili w której poczujesz, że serce ponownie bije normalnie.

Głęboki oddech doprowadza TLEN do płuc, a ruch zwiazany z kaszlem uciska serce i utrzymuje KRĄŻENIE krwi. Ciśnienie wywołane uciskiem na serce podczas kaszlu pomaga również odzyskać prawidłowy rytm serca. W ten sposób ofiary ataku serca mogą dotrzeć do szpitala.

Jeżeli ciągle macie wątpliwości – zerknijcie pod adxres: http://www.hoax-slayer.com/survive-heart-attack.html. Jest tam napisane, że tekst ten krąży w Internecie już jakieś 6 lat – same rady mogą, co prawda, w pewnych warunkach odnieść skutek, ale lekarze doradzają, żeby nie liczyć na cudowne działanie tej metody, tylko zatrzymać inny pojazd i wzywać kwalifikowaną pomoc…

Bajeczka matematyczna

Różne są bajeczki. Ta jest matematyczna. A wnioski zastanawiające…

Za siedmioma maksimami funkcji „sinus”, za jedenastoma minimami funkcji „cosinus” żyły sobie trzy wektory: Alfa Jeden, Alfa Dwa i Alfa Trzy. Żaden z nich nie był ortogonalny do swoich braci i żaden nie wydłużał się ponad miarę. Żyli pracowicie, cicho i skromnie, służąc wiernie panu swemu – Wyznacznikowi. Od świtu do nocy przesuwali bracia linie proste, obliczali iloczyny skalarne i kąty nachylenia, podpierali okręgi w ich punktach styczności i wystawiali swoje grzbiety prostopadle do różnych krzywych, które zadawał im ekonom, bezlitosny Minor. Pomimo to byli szczęśliwi. W wolnych chwilach uprawiali swoje własne, styczne do chatki, pole wektorowe – a choć skromne to było poletko (trochę snopów koherentnych, nieco liści Kartezjusza, dwa czy trzy ślimaki Pascala), przecie nie narzekali na swój wektorowy los.

Ale niedługo trwało szczęście braci. „Obrócę płaszczyznę o kąt fi i przyrównam każdemu jedną współrzędna do zera” – zagroził Minor. A jakże to żyć wektorowi na płaszczyźnie z jedną tylko współrzędną? Zmartwili się bracia i postanowili uciec od Wyznacznika i jego Minora tam, gdzie znajdą dogodny i prawy układ współrzędnych. Pokłonili się starej Macierzy, podjęli ją za kolumny, po raz ostatni obejrzeli się na swoje, teraz już zdegenerowane, pole wektorowe, zaczerpnęli potencjału ze studni i poszli po trajektorii przed siebie.

Idą, idą, idą – rodzinna chatynka widnieje na horyzoncie już pod kątem mniejszym niż epsilon (a trzeba ci wiedzieć, że dawniej nie takie epsilony bywały, jak dziś) – aż tu nagle strumyk paraboliczny przed nimi się modrzy i akurat zmienia znak pochodnej. „Ech, połowić by rybki-skalary” westchnął Alfa Jeden. „A czemu nie?” – zgodzili się bracia. Z punktu brzegowego zarzucili do wody siec, skonstruowana uprzednio w misterny sposób za pomocą cyrkla i linijki. Ciągną, patrzą, oczom nie wierzą: w sieci pi-ryba trzepocze, ludzkim głosem przemawia: „Wypuście mnie, mileńcy moi, a ja się wam odwdzięczę”. Wypuścili bracia pi-rybe na wolność i idą dalej. Patrzą, a przy drodze mały Argument leży. Próbuje się podnieść do kwadratu, ale że schudł już bardzo i jest mniejszy od 1, wiec co pomnoży się przez siebie, to staje się jeszcze mniejszy. Ulitowali się nad nim bracia, dodali do niego 1 i dopiero potem podnieśli do kwadratu, potem jeszcze raz i jeszcze raz. Wzrósł Argument i powiada: „Dziękuję wam pięknie. Idźcie swoja droga, a ja jeszcze się wam przydam”. Nie zdążyli bracia ani 2^(-n) mili przejść, patrzą, stoi przy drodze chatka na kurzej łapce. „Hej chatko, chatko, odwróć się do nas plusem, do lasu minusem” – wołają. Zakołysała się chatka, odwróciła. Otwarły się drzwi. Weszli bracia i dusza im się raduje. Stoi pod piecem stół, wszelkim jadłem zastawiony. Podjedli bracia, odpoczęli, potem znów pojedli i znów odpoczęli, następnie trzeci, czwarty, … n-ty raz pojedli i odpoczęli. Już, już mieli przejść z n do granicy, a tu nagle zza pieca wychodzi stwór kosmaty: jakby kwantyfikator, ale czy on ogólny, czy szczególny – nie odróżnisz. „Bracia, bracia, ratujcie mnie. Już pół życia siedzę tu pod władzą czarownika de Morgana za to, że odmawiałem zaprzeczenia implikacji.” Wzruszyli się bracia losem Kwantyfikatora i zabrali go ze sobą. Idą wesoło przed siebie. Obejrzeli się. Leci po niebie strzała. Uderzyła o ziemie, schowała ostrze, wygięła się złowrogo i zmieniła się w śliski, ohydny znak negacji. „Uciekajmy co sil w nogach – wykrzyknął Kwantyfikator – bo nas tu wszystkich zaneguje”. Puścili się bracia pędem, uciekli de Morganowi.

Bajka przędzie się kołem, rzecz się toczy z mozołem. Długo trwało, zanim ujrzeli bracia przed sobą mury prastarego grodu Trygonoma, który jeszcze car Heron wybudował. I rosły przed braćmi mury Trygonoma tak, jak rośnie wykres funkcji y = 1/x przy x dążącym do zera z prawej strony. I rozbiegały się z trzech wież Trygonomu promienie złociste tak, jak są rozbieżne sumy częściowe szeregu harmonicznego 1+1/2+1/3+1/4+1/5+… Zaszli bracia do gospody „Pod Pierwiastkiem”, pogadali z karczmarka, gruba Sigma. Opowiedziała ona o wielkim nieszczęściu, jakie przed laty nawiedziło prastary Trygonom. Panował był w Trygonomie teraz już stary i siwiuteńki książę Tangens wraz ze swa piękną niegdyś małżonką Tangensoida. Mieli przed laty śliczną córeczkę Asymptote, ukochana obojga księstwa i ludu. Miała być podporą dla rodziców na stare lata, gdy już blisko im będzie do nieskończoności. Aliści zdarzyła się rzecz straszna. Na uroczyste nadanie kierunku Asymptocie nie zaproszono starej wróżki Transpozycji. Była to zła wróżka i prawdę powiedziawszy, nikt jej w księstwie nie lubił, a i ona stroniła od ludzi. Jednak, gdy dowiedziała się, że nie została elementem zbioru gości, z zemsty wyrzekła przepowiednie, że gdy księżniczka dojdzie do lat siedemnastu, porwie ja de Morgan.

Nie bali się tej wróżby Tangens i Tangensoida. Wyznawali bowiem logikę wielowarstwową i nie przypisywali przepowiedni Transpozycji żadnej dodatniej wartości. Na dowód tego w dniu 17-tych urodzin Asymptoty wyprawiono wielki bal. Nie było równego mu balu ani przedtem, ani potem w całym obszarze ciągłości Tangensa. Młody lokaj Gauss, świeżo ukończywszy dowód konstrukcji, pięknie przystroił sale balowe siedemnastokątami foremnymi. Przybyły na bal wszystkie pokrewne funkcje trygonometryczne i hiperboliczne, książęta dx i dy, a nawet stary dziwak Area-Cosinus Hiperboliczny, którego nikt nigdy bez krzywej łańcuchowej nie widział. Kto chciał, tańczył, kto nie chciał – robił co innego, bo kraj był demokratyczny. Starsi wspominali czasy, gdy jeszcze wzrastali i mieli dodatnią pochodną, średni wiekiem robili analizę harmoniczna swoim towarzyszkom, nieprzeliczalna służba na każde skinienie różniczkowała gościom jadło i napitki. W zacisznych kącikach młodzi całkowali się ukradkiem po dt, ale zanadto się z tym nie kryli. Książe bowiem rozumiał młodzież i niejedna młoda wypukła funkcja znalazła na jego dworze styczność drugiego rzędu z jakimś przystojnym i silnie zbieżnym funkcjonałem.

Nagły podmuch zgasił wszystkie świece, wśród gości pojawiły się zbiory rozmyte, a gdy fagasi wnieśli nowe, punktowe źródła światła, wtedy okazało się, że wśród uczestników balu nie ma już Asymptoty-krasawicy. Wykazano wnet (indukcyjnie, że względu na liczbę obecnych na sali gości), że porwał ją de Morgan, zaprzeczając rozkazom księcia i warunkom wejścia na bal. Tak oto spełniła się przepowiednia wróżki Transpozycji. Od tej pory smutek zapanował w całym grodzie. Nikt nie rozwija się w szereg, nie całkuje i nie mnoży. Młode Różniczki dawno już zmieniły się w stare Różnice, mało które zmieniły znak z – na +. Po bokach trójkątów grasują zdziczałe kąty i nie zawsze staremu wiernemu hajdukowi Euklidesowi uda się je zsumować do 180 stopni.

Głęboko zapadła braciom w dusze opowieść Sigmy i postanowili wyzwolić z rąk de Morgana nadobną Asymptotę. Udali się najpierw do wróża Bezouta. Siedzi Bezout za stołem, pierwiastki liczy kołem, gdy nie masz „u”, kolego, nie przychodź do niego. Przynieśli bracia cztery nietrywialne pierwiastki, wręczają Bezoutowi i pytają, jak pokonać de Morgana. „Trudna to sprawa – rzecze Bezout. – Więzi on wiele kwantyfikatorów i pokonać go tylko możecie śmiało omijając prawo wyłączonego środka. Ale oto ciemnieje moja kryształowa pseudosfera: znak, że uda się wasze przedsięwzięcie.”

Podziękowali bracia Bezoutowi, dodali jeszcze trzy pierwiastki (niezwyczajne, kwadratowe) i stoczyli się po linii najmniejszego spadku z murów Trygonoma. Kwantyfikator został barmanem pod pierwiastkiem, a Alfa Jeden, Alfa Dwa i Alfa Trzy poszli po gradiencie w kierunku widniejącego lasu, tak gęstego, jak liczby wymierne po prostej. Jak tu przejść? Ale oto machnął jeden brat przekrojem Dedekinda, machnął drugi, potem trzeci: skonstruowali bracia liczbę niewymierna 2^sqr(2) i przeszli przez las. Wnet zagrodził im drogę potok wypełniony cieczą nieściśliwą i nielepką. Niezwyczajny to potok – pełen turbulentnych wirów i punktów osobliwych. „Co robić?” – dumają bracia – „Gdybyż mieć chociaż spiralę logarytmiczną!”. Ale któż to pyszczek z wody wystawia? Pi-ryba! Przewiozła braci, jednego po drugim, na drugą stronę. Pokłonili się jej bracia w pas i poszli dalej, bo już było widać ogromną górę Modul, a na niej zamek de Morgana. Doszli bracia pod samą górę i zmartwili się. Bo, wprawdzie do zamku droga prosta, stopnie zapraszają do wejścia, ale co to za stopnie? – śliskie jak lód, gładkie tak, że co postawisz nogę na jednym to spadasz na drugi, próbują bracia i próbują, ale nawet na pierwszy stopień wejść nie mogą. Nagle jak spod ziemi wyrasta Argument – ten, którego kiedyś od zniknięcia uratowali.

Podstawił się Argument do zmiennej niezależnej, zaburzył współczynniki przy równaniach schodów, zmniejszył gładkość i weszli bracia na górę. Ale do samego zamku jeszcze długa droga. Wejścia pilnuje pies Boole-dog, sierść na nim jeży się jak wykres funkcji y = sin 1/x, szczerzy zęby i warczy. Za Zapisem Peauceliera stoi: kto psa pokona, wnet go Inwersor w środek inwersji postawi i za płaszczyznę wyrzuci. Nie stracili głowy bracia. Sinus 1/x przez x pomnożyli i go w zerze uciąglili. Potem owinęli się wstęgą Mobiusa i czekają. Zabrał się Inwersor do odwracania wstęgi Mobiusa, ale że jest to powierzchnia jednostronna, nic się braciom nie stało.

Wychodzi na to sam de Morgan z suką Negacja, operatorem Minusem i starym czarownikiem Tercjanem. Wektorom znaki pozamieniać chce, od poprzednich wartości odjąć i tak to przyrównać braci do zera. Pobledli bracia, „Już po nas” – myślą – „Już nie ujrzymy starej Macierzy”. I stałoby się tak, gdyby nie Kwantyfikator „Istnieje Iks”, który w samą porę przybiegł z Trygonomu, jeszcze w fartuchu barmana. Zagryzł Negacje, stał się kwantyfikatorem „Istnieje Iks taki, że Nieprawda Że Igrek” i zaczął przekształcać de Morgana, a bracia pomagali mu z drugiej strony. Rachunki logiczne przeprowadzają, a z prawa wyłączonego środka nie korzystają. „Tertium non datur” – woła de Morgan, ale Tercjan nie słyszy. Upadł de Morgan. Już po nim. Otworzyli bracia de Morganowe nawiasy i zaraz ukazała im się długa linia prosta, w której natychmiast rozpoznali księżniczkę Asymptote. Wkrótce nadjechał i sam Tangens. Wziął córkę w ramiona i rzekł braciom: „Mam ją tylko jedną, a was jest trzech. Niech najstarszy weźmie ją za żonę. Dam mu dogodne współrzędne: dwakroć PI/2 i grupę Translacji w dziedziczne władanie”.

Nie minęło i e niedziel, a w Trygonomie odbył się huczny ślub, po którym nastąpiło skromne wesele. Byli na nim obecni wszyscy bracia: Alfa Jeden, Alfa Dwa i Alfa Trzy. Przybył (uszlachcony przez Tangensa) Argument w kokilce ciągnionej przez kare bułanki, Pi-ryba wystąpiła w przepięknej galarecie z jarmużem i bedłkami, a piwo gościom rozlewał sam Kwantyfikator, obecnie już właściciel zajazdu „U z daszkiem”. Nie musieli długo czekać na księstwo. Alfa Jeden podziałał sobą na księżniczkę Asymptotę (teraz już swoją żonę x=PI/2) tak, że na płaszczyźnie pojawiły się wkrótce w regularnych odstępach nowe asymptoty, a stary Tangens i Tangensoida mogli wreszcie spokojnie przejść do nieskończoności.

Nadesłał zaprzyjaźniony student. Dziękuję

Nanotechnologie

Strasznie głośno o tym. A w podsumowaniach roku 2004 pojawiają się z jednej strony informacje o gotowych produktach wytworzonych metodami składania „atom po atomie” ich składowych. Ciekawy przykład to:  Top 10 Nanotech Products of 2004. Podobne podsumowanie oceniające rok 2003: 2003 Nanotech Product Guide.

Z drugiej strony próby określenia, które z nowych pomysłów mają szanse zmienić świat: 5 Nanotechnologies That Could Change the World.

Nie jest natomiast wykluczone że ich militarne zastosowania (Nanotech Relief for G.I. Joe) mogą do takich zmian doprowadzić…

(Wszystkie teksty pochodzą z jednego źródła: http://www.forbesinc.com/.)

Złodzieje…

Autentyczna wymiana zdań przeczytana na niusach, facet z Płońska pisze:

From: "Ar2r" <ar2r@poczta.onet.pl>
Newsgroups: pl.comp.mail
Subject: The Bat – numery
Date: Wed, 20 Dec 2000 12:59:14 +0100
Message-ID: <91q6qi$klp$1@news.tpi.pl>
NNTP-Posting-Host: pa138.plonsk.sdi.tpnet.pl

Szczałeczka All

Ma ktos z was numery do programiku The Bat 1.48 Christmas Edition albo 1.47
Halloween Editon???

Cracki mnie nie interesuja

Info prosze na priv albo na liste

Pozdrawiam

Ar2r ar2r@poczta.onet.pl

Więc w sumie bardzo grzecznie…

Z wątku, który trwał chwilę wybieram tylko fragmenty, odpowiada mu Jo’Asia z Krakowa:

From: Jo’Asia <JoAsia@rassun.art.pl>
Newsgroups: pl.comp.mail
Subject: Re: The Bat – numery
Date: Wed, 20 Dec 2000 21:50:31 +0100
Message-ID: <91r9j8.3vu747h.1@Jo.Asia.rassun>

Ar2r wystukał w wiadomości <91q6qi$klp$1@news.tpi.pl>:

> Szczałeczka All

> Ma ktos z was numery do programiku The Bat 1.48 Christmas Edition albo 1.47
> Halloween Editon???

> Cracki mnie nie interesuja

Działa ten numer, na który rejestrowałeś wcześniejszą wersję. Sprawdzone.

Jo’Asia

 

W dyskusję włącza się kolejny dyskutant:

From: Dariusz Laskowski <darlas@post.pl>
Newsgroups: pl.comp.mail
Subject: Re: The Bat – numery
Date: Thu, 21 Dec 2000 14:07:03 +0100
Message-ID: <21122000.0B7EC3F0@DariuszLaskowski>

Jo’Asia wrote:

> > Ma ktos z was numery do programiku The Bat 1.48 Christmas Edition albo 1.47
> > Halloween Editon???
>
> > Cracki mnie nie interesuja
>
> Działa ten numer, na który rejestrowałeś wcześniejszą wersję. Sprawdzone.

Dlaczego w takim razie do kolejnych wersji wychodzą nowe keygeny?
Nie ma jakiejś czarnej listy?

Kolejna odpowiedź Jo’Asi:

From: Jo’Asia <JoAsia@rassun.art.pl>
Newsgroups: pl.comp.mail
Subject: Re: The Bat – numery
Date: Thu, 21 Dec 2000 16:42:11 +0100

Dariusz Laskowski wystukał w wiadomości <21122000.0B7EC3F0@DariuszLaskowski>:

> Dlaczego w takim razie do kolejnych wersji wychodzą nowe keygeny?
> Nie ma jakiejś czarnej listy?

Może i jest, ale numer, który dostałam przy rejestracji jakoś na tą listę nie 
trafia. Ciekawe dlaczego, prawda?

Jo’Asia

Główny zainteresowany:

From: "Ar2r" <ar2r@poczta.onet.pl>
Newsgroups: pl.comp.mail
Subject: Re: The Bat – numery
Date: Thu, 21 Dec 2000 19:34:07 +0100
Message-ID: <91tiav$acv$1@news.tpi.pl>

> Może i jest, ale numer, który dostałam przy rejestracji jakoś na tę listę
> nie trafia. Ciekawe dlaczego, prawda?
>
No to nie mozesz go kurde wyslac albo na liste albo mi na priva, czemu???

Pozdrawiam

Ar2r ar2r@poczta.onet.pl

Bardzo grzecznie, prawda? Jo’sia odpowiada:

From: Jo’Asia <JoAsia@rassun.art.pl>
Newsgroups: pl.comp.mail
Subject: Re: The Bat – numery
Date: Thu, 21 Dec 2000 20:09:16 +0100
Message-ID: <91to1d.3vu8399.1@Jo.Asia.rassun>

Ar2r wystukał w wiadomości <91tiav$acv$1@news.tpi.pl>:

> No to nie mozesz go kurde wyslac albo na liste albo mi na priva, czemu???

Bo nie po to za za niego zapłaciłam własnoręcznie zapracowanymi pieniędzmi, żeby 
go potem innym rozsyłać.

Jo’Asia

 

No. I co z tym robić? Wiadomo, że w Internecie znaleźć można różne dziwne rzeczy (w tym i specjalne programy do generacji kodów uaktywniających programy, sprawdzone i "działające" numery seryjne i hasła) – zatem jest na to zapotrzebowania i (bądźmy szczerzy) ludzie z tego kotrzystają.

Z drugiej strony przychodzi człowiek, nie podaje, co prawda, ani imienia ani nazwiska, ale nie używa też żadnych zaawansowanych metod mających zapewnić mu anonimowość, podaje adres internetowy, z którego korzysta… co pozwala stosunkowo łatwo – choć nie każdemu – zdobyć informacje personalne o nadawcy i mówi: "Cześć, jestem złodziejem. Czy ktoś zechce wziąć udział w przestępstwie i udostępni mi kody do programu …" (warte 24,5$ lub 17,5$ – dla studenta, zatem mniej niż 100 zł co jest kwotą niemałą ale porównywalną z miesięczną opłatą za korzystanie z SDI).

A obok mamy Napstera (i udostępnianie utworów muzycznych za darmo) szczegółowe opisy jak ominąć różnego rodzaju blokady w telefonach komórkowych czy odtwarzaczach DVD…

Przyznajmy się szczerze, kto z nas nie ma przeterminowanego programu shareware.

Jak to w końcu jest pyta Stary Zgred życząc wszystkim najlepszego w Nowym Tysiącleciu.

CDN

Anonimy…

Ciągle pojawiają się pytania typu: Co zrobić żeby być niewidzialnym? I tak jest już od dawna. Wspominając stare dzieje nie mogę zapomnieć funkcjonującej bardzo dobrze swojego czasu usługi "anonimizacji" listów elektronicznych.

Prowadzona była ona przez Johana Helsingiusa z Finlandii. Rejestrując się na jego serwerze otrzymywało się piękny adres xyz@anon.penet.fi i można było korespondować z całym światem ukrywając swoją tożsamość. Serwer pośredniczył w wymianie korespondencji usuwając z listów wszelkie nagłówki mogące naprowadzić na ślad nadawcy. . .

Serwis przeszkadzał bardzo i w 1996 roku został zamknięty, poczytać o tym można na stronach www.penet.fi.

Więcej o usługach tego typu poczytać można na stronach http://www.stack.nl/~galactus/remailers/.

Ale jest też i druga strona medalu – na usta ciśnie się pytanie: po co być anonimowym (w Internecie)? Żeby ukryć swoje ja? To po co je mnieć. . .

Żeby narozrabiać? Zapewne tak.

I to mnie najbardziej dziwi: przychodzi do nas facet i chce rozrabiać. Wie doskonale, że nikt(?) tego nie lubi. No to chce być anonimowy. Bo się boi.

Nie jest źle: boi się 🙂

Ale też myśli sobie: jestem anonimowy, co oni mogą mi zrobić?

I tak prawdę mówiąc to od nas, tych nieanonimowych w największym stopniu zależeć będzie czy będzie miejsce dla tych anonimowych. No to zobaczymy. . .

CDN (być może)

WWW…

Pamiętacie pierwsze reklamy Norton Commandera pod DOSem? Ooops, nie wiecie co to jest DOS 🙂

Otóż ta reklama to wyglądała tak: po lewej stronie czarny ekran komputera, cały pusty i w lewym, dolnym rogu prompt C:> i pod tym napis: "On na Ciebie patrzy. . . " (czy jakoś tak). Po drugiej stronie ekran komputera cały w niebieskościach z dwoma panelami wypełnionymi najróżnorodniejszymi informacjami.

Z usługami w Internecie było podobnie: kiedyś mieliśmy tylko ftp (proszę, na próbę, w oknie terminala – DOSa – napisz ftp sunsite.icm.edu.pl): tekst powitany który przeleci przez ekran i wszystko – radź sobie sam.

Później pojawił się gopher. Ależ to była rewelacja! (NB Porównywalne z dzisiejszym WAPem: tekstowe menu, i możliwość ściągnięcia jakiegoś tekstu; tylko ekran ciut większy. . . )

Aż wreszcie pojawiło się WWW. Pierwsza przeglądarka tekstowa (o nazwie www) produkowała piękne ekrany (podobne do tego). Kolejne odsyłacze wybierało się podając odpowiedni numerek.

Później było już znacznie lepiej, a większość stron była tak przygotowywana, żeby dobrze wyglądać zarówno w przeglądarce tekstowej jak i graficznej.

A dziś? Szkoda mówić. . . Czemu tak jest, że ciągle forma ważniejsza jest od treści? Czyżby brakowało treści?

CDN

Portale, portale…

Gdzie nie spojrzeć – portale. W Internecie: portale, w gazecie: portale, w telewizorze: portale, otwieram lodówkę. . . 🙂

A te nazwy: portal (w domyśle: zwykły), portal wertykalny, portal horyzontalny, serwal, majtal, mortal (Oh! Chyba się zagalopowałem, dyć mortal udziela mi gościny). . . O hubach i innych takich nie wspomnę.

A jak to kiedyś było?

Prapierwowzorem wszystkich portali był, chyba, serwis Yahoo! – prowadzony przez dwójkę studentów jako ich prywatna strona. Każdy mógł podesłać im ciekawy odsyłacz. (Jako firma wystartował później, gdy studenci opuścili uczelnię). Oficjalna historia nie pomija ich nazwisk.

Była jeszcze wspominana na tych łamach Lista usług sieciowych Scotta Yanoffa, która nie przeobraziła się w żaden serwis internetowy.

A w Polsce? O ile sobie przypominam to rolę portalu z informacjami o Polsce spełniał serwis Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego o nazwie Polska Strona Domowa (która już nie funkcjonuje. . . )

Mieliśmy też własną listę o nazwie Polskie Zasoby Sieciowe. Prowadził ją (od 1992 roku) Rafał Maszkowski, a niżej podpisany wpadł kiedyś na pomysł żeby ją zHTMLizować (i zrobił to ręcznie używając edytora vi). W tym samym czasie ktoś (Wojtek Bogusz i Tomek Surmacz) pracowali nad skryptem do automatycznej zamiany. Moje wprawki zaprzęgnięcia do tego programu awk nie zostały zakończone wersją produkcyjną 🙁

Wirtualna Polska zaczęła się od Wirtualnej Akademii, a jej historia opisana kiedyś w magazynie Webmaster ma tylko jedną(??) wadę: nie wymienia nazwiska twórcy: Leszka Bogdanowicza. . . Choć ciągle można oglądać pierwotny jej układ.

Pozdrawia Was Stary Zgred.

CDN