Prof. Zdzisław Gabryszewski – wspomnienie

gabryszewskiW upalne dni sierpnia 2005 roku zmarł profesor dr hab. inż. Zdzisław Gabryszewski, profesor zwyczajny Politechniki Wrocławskiej. Przepracował od roku 1953 na Wydziale Mechanicznym naszej uczelni ponad 50 lat.

Jego zainteresowania naukowe dotyczyły teoria sprężystości i plastyczności.

W szczególności zajmował się zależnością chwilowych warunków plastyczności od drogi obciążenia, warunkami plastyczności i równaniami konstytutywnymi anizotropowych ciał odkształcających się plastycznie oraz opisem ciał o granicach zależnych od znaku. Stworzył na Wydziale Mechanicznym PWr kierunek naukowy teoria plastyczności. Był autorem ponad 50 znaczących prac naukowych, podręcznika akademickiego i 7 skryptów. Wypromował 7 doktorów nauk technicznych. Pełnił szereg ważnych funkcji: kierownika Zakładu Teorii Sprężystości i Plastyczności, kierownika Wydziałowego Zakładu Wytrzymałości, dyrektora Instytutu Materiałoznawstwa i Mechaniki Technicznej, dziekana Wydziału Mechanicznego. Był członkiem Senatu PWr, Komitetu Mechaniki PAN i Zespołu Dydaktyczno-Naukowego Mechaniki przy Ministrze Szkolnictwa Wyższego i Nauki.

Był wspaniałym wykładowcą, szczególnie cenionym przez młodzież akademicką, wybitnym naukowcem, serdecznym kolegą i przyjacielem.

Poznałem Go w roku 1954. Byliśmy na studiach magisterskich. Studia miały wówczas charakter trójstopniowy: inżynierskie (licencjackie), magisterskie i aspiranckie (doktoranckie). Katedra Mechaniki Technicznej otrzymała wówczas zlecenie na opracowanie dokumentacji konstrukcyjnej twardościomierzy Brinella i – nie pamiętam już – Rockwella albo Vickersa, zginarko-skręcarki i zrywarki. Utworzono cztery zespoły do opracowania całkowitej dokumentacji tych przyrządów do badań wytrzymałościowych.

Mnie, młodego inżyniera i studenta studiów magisterskich dokooptowano do tego zespołu jako jedynego spoza Katedry Mechaniki Technicznej. Zdzisio był w grupie opracowującej zginarko-skręcarkę, a ja zrywarkę. Było pięknie i wesoło, póki nad tym pracowaliśmy. Udręka zaczęła się, gdy projekty dwóch urządzeń skierowano do produkcji. Dokumentacje twardościomierzy poszły na półkę, a do produkcji skierowano projekty, w których uczestniczyliśmy my dwaj.

Jest normalne, że uzgodnienia z przygotowującymi produkcję trwają długo. Nie było tygodnia, by nie kierowano do nas pytania: czy można zastosować inny materiał, zmienić wymiar wkrętu itd. Konstruktor musi wyrazić zgodę na każdą zmianę. Trzeba było widzieć Zdzisia, jak brał poważnie każde rutynowe pytanie, jakby ta zmiana groziła zniszczeniem całego urządzenia. Był – mimo pozornej obojętności – człowiekiem niezmiernie wrażliwym na otaczający Go świat, biorącym go poważnie, zbyt poważnie. Przez długie lata tłumaczyłem Mu, że nie możemy się przejmować wszystkimi przejawami życia i brać za nie odpowiedzialności.

Toteż gdy Basia i Zdzisio nabyli starą daczę, pytałem – po co Wam ta chałupa, żeby mieć jeszcze więcej kłopotów? Ale było to Zdzisiowi bardzo potrzebne. We Wrocławiu bowiem martwił się niewydolną służbą zdrowia, zakorkowanymi ulicami, niską kulturą kierowców… Taki charakter. Częściowo Go rozumiałem, bo gdy aktor w teatrze zapomniał tekstu, to ja też się czerwieniłem tak, jakbym i ja za to był odpowiedzialny. Zdzisio odczuwał te nieprawidłowości otaczającego nas świata i poczuwał się do odpowiedzialności za nie do n-tej potęgi. Zaś na daczy zapominał o studentach, o Politechnice, Wrocławiu…, ale martwił się nadal: zbyt szybko rosnącymi chwastami, zagajnikiem, który trzeba przerzedzić, albo że znów ich okradli miejscowi złodziejaszkowie. I dobrze. Uważałem, że jeśli Zdzisio ma taką wrażliwą naturę, to niech się przynajmniej martwi głupstwami.

Basia i Zdzisio byli gotowi ponieść każdy trud dla swojej Zosi, Ich ukochanej córki. Na moje wątpliwości co do trafności zakupu daczy, niezmiennie odpowiadali – to wszystko dla Zosi. Więź z córką mieszkającą na drugiej półkuli, była olbrzymia i w pełni odwzajemniona. Codzienne rozmowy telefoniczne, coroczne wzajemne odwiedziny – to była normalność. Najbardziej uwidoczniło się to w chorobie i w ostatnich chwilach Jego życia. Najbliżsi nie odstępowali Go ani na chwilę i czuwali przy Nim z wielkim oddaniem, czułością i miłością.

Z rozrzewnieniem wspominam chwilę, gdy odwiedziłem Go w szpitalu po operacji, jeszcze gdy był półprzytomny. Na pytanie, czy mnie poznaje, odpowiedział: To stary Felo. Widziałem Go wtedy ostatni raz.

Był skromnym człowiekiem. Wszystkich traktował z szacunkiem, ale jedna sytuacja Go rozśmieszyła i zdziwiła. Jako członek Zespołu Dydaktyczno-Naukowego Mechaniki przy Ministrze SzWiN był często delegowany na inne uczelnie celem skontrolowania zajęć dydaktycznych i uprawianej nauki. Podczas takiej wizytacji w latach siedemdziesiątych został wraz z innym szanowanym profesorem Politechniki Wrocławskiej (swoim imiennikiem) zatrzymany w pobliżu zielonogórskiej WSI za przejście przez ulicę w niedozwolonym miejscu. Milicjant zażądał zapłacenia wysokiego mandatu. Ubrani skromnie profesorowie nie wyglądali na zamożnych i byli poruszeni wysokością kary. Milicjant zainteresował się więc ich zawodem i zarobkami. Gdy usłyszał, jakie są profesorskie pensje, strasznie się zdziwił i mówi: Ho, ho, to przecież więcej nawet niż ja zarabiam! I wlepił im mandat w pierwotnej wysokości. Zdzisio uznał, że zasada równości rozszerzona na zarobki to jednak przesada.

Głupio się przyznać, ale tkwi we mnie brzydka cecha, która skłaniała mnie czasem do dręczenia Zdzisia. Znając bowiem Jego wrażliwość męczyłem Go wizją ciemnych i wilgotnych lochów, do których trafi, gdy pewne zdarzenie dostanie się do wiadomości ogółu. Otóż okradziono kiedyś daczę Basi i Zdzisia. Przepadły elektronarzędzia, w tym jedno przywiezione z USA, przystosowane do 110 V. Złodzieje nie zabrali transformatora, więc spalili po podłączeniu do 220 V uzwojenie silnika i wyrzucili narzędzie. Miejscowy znalazca tego złomu, nie w ciemię bity, zaoferował Zdzisiowi odkupienie go za symboliczne 10 zł. On zgodził się z nadzieją, że może da się przewinąć silnik. Ja zaś niemiłosiernie straszyłem Zdzisia, że popełnił przestępstwo kupując kradziony towar od pasera. Pocieszałem, że będę Go odwiedzał w więzieniu. Potem przestałem Go dręczyć, bo rzeczywiście był przejęty.

Nie mam prawa wypowiadać się o działalności naukowej prof. Gabryszewskiego. Winienem jednak powtórzyć słowa wydziałowego nestora dyscypliny Mechanika prof. Marka Zakrzewskiego, mego promotora pracy doktorskiej. Nieraz, gdy plotkowaliśmy przy kawie, powtarzał: Pamiętaj, że to, co robił Gabryszewski, było nie tylko głęboko naukowe, ale miało swój niepowtarzalny smaczek.

Niech te słowa o Zdzisiu, który przecież nie był z zespołu profesora Zakrzewskiego, będą miarą dorobku, jaki Profesor Gabryszewski wniósł do nauki i jak był przez ludzi nauki postrzegany.

Do zobaczenia, Zdzisiu!

Felicjan Szymankiewicz